dezintermediacja: wyparcie pośredników rynkowych, którzy są radykalnie pośrednikami między producentami a konsumentami, przez nowe bezpośrednie relacje między producentami a konsumentami
handel bez tarć: wizja handlu, w którym znajduje się informacja równomiernie rozłożone, koszty transakcji są niskie, ceny można dynamicznie dostosowywać, aby odzwierciedlały rzeczywisty popyt, pośredników spadek, a nieuczciwa przewaga konkurencyjna jest eliminowana
pierwsza firma wprowadzająca na rynek: firma, która jako pierwsza wprowadza na rynek na określonym obszarze i która szybko się rozwija, aby zdobyć udział w rynku
efekt sieci: występuje, gdy użytkownicy otrzymują wartość z tego faktu ,że wszyscy inni używają tego samego narzędzia lub produktu
Wczesne lata handlu elektronicznego były okresem gwałtownego rozwoju i niezwykłej innowacyjności. W tym okresie e-commerce oznaczał sprzedaż detaliczną towarów, zwykle dość prostych, w Internecie. Po prostu nie było wystarczającej przepustowości dla bardziej złożonych produktów. Marketing ograniczał się do niewyszukanych statycznych reklam displayowych i niezbyt wydajnych wyszukiwarek. Polityka sieciowa większości dużych firm, jeśli w ogóle taką miała, polegała na posiadaniu podstawowej statycznej strony internetowej przedstawiającej ich marki. Szybki wzrost handlu elektronicznego był napędzany przez ponad 125 miliardów dolarów kapitału podwyższonego ryzyka. Ten okres e-commerce zakończył się w 2000 r., Kiedy wyceny giełdowe spadły, a tysiące firm zniknęły („krach dot-com”). Wczesne lata handlu elektronicznego były również jednym z najbardziej euforycznych okresów w historii amerykańskiego handlu. Był to również czas, kiedy powstawały kluczowe koncepcje e-commerce. Dla informatyków i informatyków wczesny sukces handlu elektronicznego był potężnym potwierdzeniem zestawu technologii informacyjnych, które rozwinęły się przez 40 lat – począwszy od rozwoju wczesnego Internetu, poprzez komputery osobiste, aż po obszar lokalny. sieci. Wizja dotyczyła uniwersalnego środowiska komunikacyjnego i komputerowego, do którego każdy na Ziemi miałby dostęp za pomocą tanich, niedrogich komputerów – światowego wszechświata wiedzy przechowywanej na stronach HTML tworzonych przez setki milionów osób i tysiące bibliotek, rządów i instytutów naukowych. Technologowie świętowali fakt, że Internet nie był kontrolowany przez nikogo ani przez żaden naród, ale był wolny dla wszystkich. Uważali, że internet – i handel elektroniczny, który powstał dzięki tej infrastrukturze – powinien pozostać samorządnym, samoregulującym się środowiskiem. Dla ekonomistów wczesne lata handlu elektronicznego przyniosły realistyczną perspektywę niemal doskonałego konkurencyjnego rynku: na którym informacje o cenach, kosztach i jakości są równomiernie rozłożone, prawie nieskończona liczba dostawców konkuruje ze sobą, a klienci mają dostęp do wszystkich istotne informacje rynkowe na całym świecie. Internet stworzyłby rynki cyfrowe, na których informacje byłyby prawie doskonałe – co rzadko jest prawdą na innych rynkach świata rzeczywistego. Handlowcy z kolei mieliby równy bezpośredni dostęp do setek milionów klientów. Na tym niemal idealnym obszarze rynku informacji koszty transakcji gwałtownie spadłyby, ponieważ koszty wyszukiwania – koszty wyszukiwania cen, opisów produktów, rozliczenia płatności i realizacji zamówień – drastycznie spadłyby. Dla sprzedawców spadłby również koszt poszukiwania klientów, zmniejszając potrzebę marnotrawstwa reklamy. Jednocześnie reklamy można było spersonalizować do potrzeb każdego klienta. Ceny, a nawet koszty, byłyby coraz bardziej przejrzyste dla konsumenta, który mógłby teraz dokładnie i natychmiast poznać najlepszą na świecie cenę, jakość i dostępność większości produktów. Asymetria informacji zostałaby znacznie zmniejszona. Biorąc pod uwagę natychmiastowy charakter komunikacji internetowej, dostępność potężnych systemów informacji o sprzedaży oraz niskie koszty związane ze zmianami cen na stronie internetowej (niskie koszty menu), producenci mogli dynamicznie wyceniać swoje produkty, aby odzwierciedlić faktyczny popyt, kończąc ideę jednego krajowego cena lub cena katalogowa sugerowana przez producenta. Z kolei pośrednicy rynkowi – dystrybutorzy i hurtownicy będący pośrednikami między producentami a konsumentami, każdy żądający zapłaty i podnoszący koszty przy niewielkim dodaniu wartości – zniknęliby (dezintermediacja). Producenci i twórcy treści nawiązaliby bezpośrednie relacje rynkowe ze swoimi klientami. Wynikająca z tego intensywna konkurencja, spadek liczby pośredników i niższe koszty transakcyjne zlikwidowałyby marki produktów, a wraz z nimi możliwość monopolu zysków w oparciu o marki, położenie geograficzne czy specjalny dostęp do czynników produkcji. Ceny produktów i usług spadłyby do punktu, w którym ceny obejmowałyby koszty produkcji plus uczciwą, „rynkową stopę” zwrotu z kapitału oraz dodatkowe drobne płatności za wysiłek przedsiębiorcy (który nie trwałby długo). Nieuczciwa przewaga konkurencyjna (która występuje, gdy jeden konkurent ma przewagę, której inni nie mogą kupić) byłaby ograniczona, podobnie jak nadzwyczajne zyski z zainwestowanego kapitału. Ta wizja została nazwana handlem bez tarć. Dla prawdziwych przedsiębiorców, ich sponsorów finansowych i specjalistów od marketingu handel elektroniczny stanowił niezwykłą okazję do uzyskania znacznie przekraczających normalne zwroty z inwestycji. Jest to przeciwieństwo tego, na co liczyli ekonomiści. Przestrzeń rynkowa handlu elektronicznego stanowiła dostęp do milionów konsumentów na całym świecie, którzy korzystali z Internetu oraz zestawu technologii komunikacji marketingowej (poczta e-mail i strony internetowe), który był uniwersalny, niedrogi i potężny. Te nowe technologie pozwoliłyby marketerom praktykować to, co zawsze robili – segmentację rynku na grupy o różnych potrzebach i wrażliwości na ceny, kierowanie do segmentów wiadomości promujących markę i promocję oraz pozycjonowanie produktu i ceny dla każdej grupy – ale z jeszcze większą precyzją . Na tym nowym rynku nadzwyczajne zyski trafiałyby do pierwszych osób, które jako pierwsze wprowadziły na rynek w określonym obszarze i które szybko przeniosły się, aby zdobyć udział w rynku. Na rynku „zwycięzca bierze wszystko”, pierwsi przedsiębiorcy mogli szybko zbudować dużą bazę klientów i zbudować rozpoznawalność marki na wczesnym etapie, stworzyć całkowicie nowy kanał dystrybucji, a następnie powstrzymać konkurentów (nowych uczestników), zwiększając koszty zmiany dla swoich klientów dzięki zastrzeżonym projektom interfejsów i funkcjom dostępnym tylko w jednym miejscu. Pomysł dla przedsiębiorców polegał na stworzeniu w pobliżu monopoli online w oparciu o rozmiar, wygodę, wybór i markę. Firmy internetowe korzystające z nowej technologii mogą tworzyć informacyjne funkcje podobne do społeczności, niedostępne dla tradycyjnych sprzedawców. Te „wspólnoty konsumpcyjne” również zwiększyłyby wartość i byłyby trudne do naśladowania dla tradycyjnych kupców. Myślenie polegało na tym, że gdy klienci przyzwyczaili się do korzystania z unikalnego interfejsu internetowego firmy i zestawu funkcji, nie mogli łatwo przejść na konkurencję. W najlepszym przypadku przedsiębiorcza firma wymyśliłaby zastrzeżone technologie i techniki, które przyjęli prawie wszyscy, tworząc efekt sieci. Efekt sieciowy występuje, gdy wszyscy uczestnicy czerpią korzyści z faktu, że wszyscy inni używają tego samego narzędzia lub produktu (na przykład wspólnego systemu operacyjnego, systemu telefonicznego lub aplikacji, takiej jak zastrzeżony standard komunikatora internetowego lub system operacyjny, taki jak Windows ), z których wszystkie zyskują na wartości, gdy coraz więcej osób je przyjmuje. Aby zainicjować ten proces, przedsiębiorcy argumentowali, że ceny musiałyby być bardzo niskie, aby przyciągnąć klientów i odeprzeć potencjalnych konkurentów. W końcu handel elektroniczny był całkowicie nowym sposobem zakupów, który musiałby przynosić konsumentom natychmiastowe korzyści finansowe. Jednakże, ponieważ prowadzenie działalności w Internecie było rzekomo o wiele bardziej wydajne w porównaniu z tradycyjnymi firmami typu „stacjonarny” (nawet w porównaniu z bezpośrednimi katalogami pocztowymi) oraz ponieważ koszty pozyskania i utrzymania klientów byłyby takie znacznie niższe, zyski nieuchronnie zmaterializowałyby się z tych sprawności. Biorąc pod uwagę tę dynamikę, udział w rynku, liczbę odwiedzających witrynę („gałki oczne”) i przychody brutto na wcześniejszych etapach działalności firmy internetowej stały się o wiele ważniejsze niż zarobki lub zyski. Przedsiębiorcy i ich sponsorzy finansowi we wczesnych latach e-commerce spodziewali się, że nadejdzie nadzwyczajna rentowność, ale dopiero po kilku latach strat. Dlatego wczesne lata e-commerce były napędzane w dużej mierze przez wizję czerpania korzyści z nowych technologii, z naciskiem na szybkie osiągnięcie bardzo wysokiej widoczności rynkowej. Źródłem finansowania były fundusze venture capital. Ideologia tamtego okresu podkreślała niekontrolowany „dziki zachód” charakter sieci i poczucie, że rządy i sądy nie mogą w żaden sposób ograniczać ani regulować Internetu; panowało powszechne przekonanie, że tradycyjne korporacje są zbyt powolne i zbiurokratyzowane, zbyt przywiązane do starych sposobów prowadzenia działalności, aby „zdobyć” to – być konkurencyjne w handlu elektronicznym. Młodzi przedsiębiorcy byli zatem siłą napędową handlu elektronicznego, wspieraną przez ogromne kwoty zainwestowane przez inwestorów venture capital. Nacisk położono na zakłócenie (zniszczenie) tradycyjnych kanałów dystrybucji i wyeliminowanie pośrednictwa z istniejących kanałów, wykorzystując nowe firmy działające wyłącznie w Internecie, które miały na celu osiągnięcie nie do zdobycia przewagi jako pionierów. Ogólnie rzecz biorąc, ten okres handlu elektronicznego charakteryzował się eksperymentowaniem, kapitalizacją i hiperkonkurencją